Oglądasz wypowiedzi znalezione dla frazy: micro macro
Temat: Spór o ruchy kontyn entów a Potop Noego
piotr panek <piotrpa@NOSPAM.gazeta.plnapisał(a):
(niestety, trzeba przyznać,
że takich dowodów na makroewolucję, jak dowody na mikroewolucję, które
odebrały wszelkie pole do manewru kreacjonistom jeszcze nie znaleźliśmy.
Witaj,
Napisze to w koncu, bo zaczyna mnie coraz bardziej draznic sprawa "mikro-"
i "makro-". Nie ma roznicy pomiedzy mikroewolucja a makroewolucja, nie ma w
ogole potrzeby dokonywania takiego podzialu, chocby nawet i nieostrego, czy
stosowania tych terminow. Sa one uzywane przez kreacjonistow w ramach
dziecinnej socjotechniki - zestawienie na zasadzie kontrastu czegos
udowodnionego i niepodwazalnego z czyms co sie krytykuje daje wrazenie
naukowego podejscia. Po prostu polowa z tego, co sie mowi, jest naprawde
naukowa, a to zwieksza wrazenie nieprawdziwosci tego, co jest
przeciwstawiane tej czesci. A jak biolodzy daja sie zrobic w konia i
zaczynaja sami uzywac tych terminow, to jest to tylko woda na mlyn
kreacjonistow, bo nagle terminologia kreacjonizmu staje sie ta sama, ktorej
uzywaja naukowcy...
Do "mikroE" kreacjonisci wrzucaja wszystko to z TE, z czym sie zgadzaja -
glownie chodzi o specjacje, ale ostatnio pojawil sie na tej grupie smiec z
PTKr objawiajacy kolejne przedefiniowanie pogladow - zaakceptowanie ewolucji
rodzajow i rodzin (zaden kreacjonista nie odpowiedzial na moja prosbe o
zdefiniowanie mikro/makro zwiazane z tymze artykulem). Nawet, jesli "mikroE"
zredukowac tylko do ewolucji molekularnej, to i tak nie da sie odrzucic
fenotypu, wiec przyjmijmy, ze chodzi o specjacje (w rzeczywistosci sprawa i
tak polega na zmianach czestosci puli genow w populacji, ale ze wzgledu na
udowodniony wplyw genotypu na fenotyp plus nieneutralnosc przynajmniej
niektorych mutacji, nie ma zadnej mozliwosci odrzucenia specjacji).
Cala rzecz wyglada tak:
System, zwany przez nas naturalnym, jest calkowicie sztucznym tworem, i
klasyfikacja typu rodzaj/rodzina/rzad/gromada itd. to efekt naszych
poboznych zyczen, zeby wszystko bylo zaszufladkowane jednoznacznie i bez
zadnych watpliwosci do jakiejs grupy, zeby te grupy daly sie dalej polaczyc
w wieksze jednostki itp. A w rzeczywistosci prawdziwy system naturalny nie
jest tak "skwantowany", zmiany w morfologii pomiedzy gatunkami sa bardzo
plynne, do tego stopnia, ze to, co ja moge uznac za podgatunek, dla kogos
innego bedzie odrebnym gatunkiem, a za pare lat byc moze zostanie uznane
nawet za odrebny rodzaj (sporo taksonow wrzuconych przez Linneusza do
jednego rodzaju nalezy dzisiaj do roznych rodzin). Granice pomiedzy
rodzinami bywaja plynne, w niektorych przypadkach latwo jest wskazac taksony
o cechach posrednich (dawne rodziny stonkowate i strakowcowate zostaly
polaczone ze wzgledu na to, ze ktos doszedl do wniosku, ze maja zbyt duzo
cech wspolnych, by byly odrebnymi rodzinami, a laczy je grupa Sagriinae o
cechach posrednich; dawna rodzina Pselaphidae zostala wlaczone do rodziny
Stephylinidae na szczeblu podrodzinowym po odkryciu Protopselaphinae
posiadajacych cechy posrednie pomiedzy tymi grupami). Systematyka tworzona
przez ludzi ciagle sie zmienia. I ta plynnosc to rzecz, o ktorej
kreacjonisci zupelnie nie pamietaja, co wiecej nawet niektorzy biolodzy nie
zdaja sobie sprawy, jak klopotliwa jest taksonomia.
Ale nie to jest najwazniejsze. Wazne jest to, ze "gatunek" to jednostka
wchodzaca w sklad calego systemu i mogaca ewoluowac w kierunku nowego
gatunku. Jesli zaakceptuje sie specjacje, to staje sie oczywiste, ze jest to
jednoznaczne z zaakcpetowaniem calosci TE. Jesli element grupy (zbioru)
ulega zmianie, czy to sam stajac sie nowa jakoscia, czy tez rozdzielajac sie
na dwa lub wiecej nowych gatunkow, to automatycznie zmienia sie
charakterystyka calej grupy. Jesli w tej grupie (dla wygody
nazwanej "rodzajem") pojawi sie kilka nowych gatunkow, to mozna bedzie
dokonac redefinicji calej grupy i byc moze da sie ja podzielic na dwie
podgrupy, bo akurat tak jest wygodnie. I mamy na poczatek dwa podrodzaje,
ale w miare, jak zmieniaja sie gatunki do nich nalezace, roznice pomiedzy
podrodzajami moga byc na tyle duze, ze jakis taksonom uzna je za
wystarczajace, zeby traktowac je jako dwa odrebne rodzaje. Jesli sklad
gatunkowy tych grup ulega dalszym zmianom (caly czas mamy do czynienia
wylacznie ze specjacja!!!), to wygodnie jest przedefiniowac charakterystyke
wiekszej grupy, do ktorej te dwa rodzaje naleza, nazwijmy ten wiekszy
zbior "rodzina". W efekcie byc moze ktos podzieli ta rodzine na podrodziny,
a w przyszlosci moze na dwie odrebne rodziny... To efekty specjacji
bezposrednio wplywaja na definicje taksonow wyzszego szczebla, tj. rodzajow,
rodzin, rzedow, gromad itd. Nie ma czegos takiego jak roznica pomiedzy
ewolucja na poziomie rodzaju i gromady, to wszystko jest efekt specjacji,
plus nasza arbitralna klasyfikacja, ktorej reguly kaza podawac scisle
definicje taksonow kazdego szczebla, tak, zeby mozna je bylo jednoznacznie
odroznic od innych. Wiec musimy zmieniac status podrodzaj-rodzaj, podrodzina-
rodzina, albo i odwrotnie, nie tylko dlatego, ze jestesmy w stanie
analizowac rownoczesnie coraz wiecej cech i przybywa informacji o
poszczegolnych taksonach, ale przede wszystkim dlatego, ze zmienia sie
struktura gatunkowa, zachodzi specjacja zmieniajaca klasyfikacje wyzszych
szczebli tak, zeby pasowala do regul taksonomicznych, ktore sami
wymyslilismy. Oczywiscie mowie tu o taksonomii w odpowiednio duzej skali
czasowej, a nie o zmianach dokonywanych na podstawie obserwacji w skali
dwustu lat.
Mechanizmy ewolucji operuja na populacjach, zmiany w puli genowej populacji
zmieniaja fenotyp osobnikow ja tworzacych, po pojawieniu sie barier
reprodukcyjnych tak zmieniona populacja staje sie nowym gatunkiem. I to
wszystko, ciezar gatunkowy zmian w jednostkach taksonomicznych wyzszego
rzedu zalezy bezposrednio od tego ile takich nowych gatunkow powstaje i na
ile sie roznia, i jest to juz operacja dokonywana przez nas, a nie przez
ewolucje.
mam nadzieje, ze nie zamotalem za bardzo,
pzodrawiam,
Pawel
Przeczytaj wszystkie posty z tego wątku
Temat: która używana terenówka ?
>nie znam sie na terenowych ale na moj gust to gdy teren jest na prawde trudny
>to biegow sie nie zmienia, tylko przed przejazdem trzeba ocenic na ktorym bigu
>powinno sie jechac.
Nie jest to do końca prawdą. Czasem zmienić trzeba ;-) Np. przed niektórymi
przeszkodami trzeba się odpowiednio rozpędzić, a pokonuje się je na niższym
biegu.
Generalnie automat w samochodzie terenowym spisuje się nienajgorzej, są osoby,
które twierdzą że automatem jeździ im się w terenie lepiej.
>jeszcze jedno. Pamietaj, ze najprostrze konstrukcje sa najmniej zawodne.
>Dlatego te wszystkie LR defendery sie turlaja po drogach po trzydziesci lat.
Defender nie był produkowany 30 lat temu ;-)))
>ja juz bedziesz mial wybor to koniecznie sprawdz ceny czesci zamiennych. Moze
>sie okazac, ze przgub lub wahacz to takiego nissana kosztuje 1500 zlotych
>jesli
>nie wiecej a byc moze w innych autach jest taniej lub sa zamienniki.
Tu warto przywołać wątek, który pojawił się w którymś poście - Subaru Forester.
Ten samochód ma tak gigantyczne koszty serwisu, że naprawdę bogaci ludzie
wysiadają :-((
>Poza tym cos mi intuicja podpowiada, ze na asfaltowych miejskich, dziurawch i
>popekanych drogach zawieszenia terenowek beda siadac prawie tak samo szybko
>jak w samochodach osobowych.
Tutaj akurat mylisz się w 100%. Zawieszenie w samochodzie terenowym* jest dużo
mocniejsze niż w osobowym, poza tym konstrukcja ramowa bardzo sprzyja trwałości
auta. Myślę, że suma sił i przeciążeń działajacych na zawieszenie samochodu
terenowego na ciężkim odcinku powiedzmy 10 km jest większa niż podczas 1000 km
przejechanych po mieście. Samochód terenowy bez zauważalnej szkody dla
zawieszenia (rozregulowanie geometrii, etc) wytrzymuje prostopadłe podjeżdżanie
na kilkunastocentymetrowy krawężnik z prędkością 30 km/h, uderzenia w kamienie
takie, że kierownicę wyrywa z rąk, etc. Takiego zawieszenia nie uszkodzą
przejazdy przez torowiska... Chociaż zużycie np. amortyzatorów jakostam
postępuje...
*tu wypada wyjaśnić, że piszę o samochodach naprawdę terenowych, a nie SUV,
bazujących na podzespołach i konstrukcji osobówek.
>To zupelnie inny typ nierownosci. Nieustanne
>mikro/
makro wstrzasy i praca zawieszenia. Czasem mam nawet wrazenie, ze
>w "terenie" po drodze szutrowej, blocie czy innych wynalazkach jedzie sie
>gladziej niz w miescie,
;-)))) A jechałeś kiedyś w terenie? Jeśli nie - zapraszam. Ręczę Ci, nie
jest "gładziej".
>choc bardziej buja. Tak wiec sprawdz sobie ceny
>zaweieszen, przeniesienia napedu, filtrow i opon. Opony sa przeciez wielkie
>wiec do najtanszych nie moga nalezec.
Niezła opona terenowa w typowych rozmiarach to wydatek rzedu 700 zł.
Dla kolegi, który zastanawia się nad wyborem samochodu terenowego taka rada -
tak, jak było to juz napisane - najpierw określ swoje realne potrzeby. Na tej
podstawie zawęź poszukiwania do kilku modeli DOSTĘPNYCH na rynku polskim (co z
tego np., że długi Samurai jest bardzo fajnym autem, jeśli jeździ tego w Polsce
może z 5 sztuk...). Potem wejdź w kontakt z posiadaczami tego typu aut
(lista@off-road.pl) i dowiedz się na co zwracać uwagę kupując i jakie są koszty
serwisu. Następnie przygotuj się na kilka miesięcy poszukiwań i zjeżdżenie
połowy kraju w celu oglądania samochodów (chyba, że satysfakcjonuje Cię lekko
bite Pajero z komisu za rogiem, co to terenu nie widziało, hak ma po to, że pan
raz przyczepkę ciągnął, a tak w ogóle to kobita nim na zakupy jeździła, a
faktycznie to ma przejechane 750 tysięcy km, w Niemczech ciągał przyczepy z
łodziami po 3 tony zanim Hans go po pijaku nie okręcił wokół drzewa, potem go
pod Zieloną Górą elegancko traktorkiem naciągnęli, rame podspawali, lakierek
połozyli i jest jak nowy, tylko trochę w kółko jeździ) - bo tak niestety
wygląda 95% oferty kilku-kilkunasto letnich samochodów terenowych w naszym
kraju.
Przygotuj się też na to, że koszty utrzymania są co najmniej dwa razy wyższe
niż w samochodach osobowych (wynika to z prostego rachunku - jest dużo wiecej
podzespołów - gdy zmieniasz olej w osobowym, zmieniasz w silniku i skrzyni
biegów. W terenowym zmieniasz w silniku, skrzyni, reduktorze, tylnym moście i
przednim moście. Większe jest też prawdopodobieństwo, że coś się zepsuje, bo ma
się co psuć.) Zużycie paliwa jest wyższe niż w osobówkach, to oczywiste.
Padła tez propozycja zakupu ARO, która, wybaczcie, ale wobec osoby nieświadomej
w co by sie wpakowała jest nietaktem. ARO jest chyba najbardziej awaryjnym
samochodem terenowym i trzeba mieć naprawdę dużo samozaparcia (i wiedzy
technicznej), żeby czymś takim jeździć...
Co do pytania o gaz w Foresterze - moja zasada jest taka - jeśli stać Cię na
taki samochód, to powinno cię być stać również na benzynę do niego. Zakładanie
gazu do tego typu silnika jest rzeźbieniem w gównie, bardzo trudno ci będzie
znaleźć warsztat, który ci tak załozy instalację, że będziesz zadowolony i nie
odczujesz różnicy w osiagach i kulturze pracy silnika. Jak cię nie stać na
lanie benzyny to kup diesla lub samochód z w miarę klasycznym silnikiem, który
dobrze zniesie zasilanie LPG.
Pozdrawiam!
Marcin
2,5 l pod maską, 70 KM ;-)
Przeczytaj wszystkie posty z tego wątku
Temat: Amerykański budżet
Kreujemy popyt- analogie
mikro/
makroMechanizm jest prosty w swojej istocie, ale skomplikowany w
szczegółach, instrumentach etc.
1. Mechanizm kreacji popytu- analogia w skali
mikro.
Powiedzmy, że masz spółkę i 70% akcji posiada rozdrobniony
akcjonariat, czyli podmioty ZEWNĘTRZNE w stosunku do Ciebie i
kontrolowanej przez Ciebie spółki. A Ty chcesz przeprowadzić kolejną
emisję i sprzedać akcje kolejnym inwestorom.
1a) Kreacja popytu bez manipulacji.
Co robisz, aby przyciągnąć inwestorów? Wymyślasz zbożny cel emisji,
opłacasz gwaranta emisji, firmę ratingową, robisz kampanię medialną
itp. Najogólniej tworzysz popyt marketingiem.
1b) Aktywna kreacja popytu.
Powiedzmy jednak, że popyt wciąż jest za mały. Nie ma na rynku
takich pieniędzy i takich inwestorów którzy chcieliby Twojej spółce
pożyczyć kolejne pieniądze. Co robisz?
Skupujesz własne akcje od siebie, albo kupujesz przez podmioty
zależne/powiązane/zaprzyjaźnione/opłacone prowizją lub
zarejestrowane w innej jurysdykcji (żeby nadzór nie miał wglądu w
dane). Oczywiście są ograniczenia prawne takiego działania np.
spółka może kupić max 20% (by the way, taka właśnie nowelizacja KSH
weszła w życie w zeszłym roku, w sam raz na czasy kryzysu, trochę
tylko się spóźnili bo weszła w życie na jesieni), członkowie zarządu
muszą informować o zakupach, przekraczanie określonych progów w
akcjonariacie podlega obowiązkom informacyjnym etc. Te ograniczenia
oczywiście można obejść, np. przez podmioty powiązane z Tobą jako
właścicielem kontrolnego pakietu, ale już nie z Twoją spółką.
Pieniądze i akcje którymi obracasz nadal są w Twoim ręku, cena
Twoich akcji rośnie, a inwestorzy widzą potencjalne zyski.
Powiedzmy że emisję miałeś na 5mln z czego sam objąłeś 50%. Twój
zysk to 2,5mln minus koszty emisji. I teraz możesz wysycać rynek
tymi swoimi 50% powoli wprowadzając akcje na rynek.
Istotą było więc stworzenie brakującego popytu. Wykreowłeś popyt?
Sprzedałeś? Zachowałeś kontrolę nad spółką? Gra muzyka: pieniądze są
u Ciebie, a akcje wypchnąłeś na zewnątrz. Kogo obciąża ryzyko spadku
akcji? Kogo obiąża SPADAJĄCA rentowność dotychczas wcześniej
wyemitowanych papierów (tych sprzed ostatniej emisji)?
Dotychczasowych akcjonariuszy.
W ten sam sposób ryzyko kolejnych emisji UST obciąża tych którzy te
papiery posiadają jako rezerwy walutowe? A ok 60-70% UST/USD w
obrocie znajduje się POZA Stanami, dokładnie tak jak akcje Twojej
spółki, skutek jest więc taki sam.
2. Manipulacje FED
FED kreuje popyt za pośrednictwem wielkich banków inwestycyjnych.
Z FED jest jeszcze prościej niż z akcjami, bo UST nie dają uprawnień
właścicielskich, nie masz podatków, opłat bankowych, gwarantów
emisji. Możesz więc wykreować nieograniczony popyt zewnętrzny,
nieustannie zwiększając emisję czyli deprecjując dolara.
Odpadną Ci podatki i opłaty, bo robisz to po kosztach własnych.
Odpadnie Ci ryzyko kursowe, bo wszystko w dolarach. W dodatku nikt
nie zajrzy w księgi, bo a) dzialając jako agent FEDu i na zlecenie
władz centralnych chroni Cię parasol zarówno od strony IRS jak
instytucji nadzorczych b) ponieważ kupujesz przez OFC wychodzisz
poza jurysdykcję US. Księgowość może być tak księżycowa na ile
pozwala dana jurysdykcja offshore.
W świecie globalnych powiązań finansowych międzybankowych oczywiście
te relacje są znacznie bardziej skomplikowane. Szukając swoich
postów w archiwum, natrafiłem na post przycinka
Przycinek powiązał tam wiele rzeczy i wyprowadził wiele bardzo
wniosków które dziś się sprawdzają:
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=17007&w=37808583&a=37808583
Może trochę zbyt wielowątkowo, ale generalnie jest świetny i w wielu
aspektach bardzo aktualny. W szczególności zwrócił uwagę na wartość
bezwzględną wzajemnych zobowiązań z tytułu ryzyka, co doprowadziło
go do słusznego wniosku, że i tak ostatecznym ogniwem które
gwarantuje tę zabawę w przerzucanie się ryzykiem musi być FED.
Ja jestem trochę vice_versa , więc z założenia zarysowałem
sytuację od strony zysku i kreacji rynku przez największego gracza.
Jedno i drugie podejście prowadzi jednak do takich samych wniosków:
tak jak spółka poprzez emisje stwarza i zwiększa ryzyko dla
uczestników, tak FED kreując rynek na papiery, kreuje rynek obrotu
długiem i derywatami ubezpieczeniowymi zwiększając ryzyko dla jego
uczestników. Obojętne więc czy ryzyko będzie dotyczyć ceny zbycia
UST/akcji czy wartości rezerw/posiadanych akcji, market maker czyli
FED/spółka zgarniają premię emisyjną, tworząc rynek ale i
przerzucając ryzyka na uczestników tego kasyna. Banki centralne nie
są głupie i przerzucają je dalej na obywatela dalszymi emisjami
własnej waluty powodując spadek cen pracy/emerytur/wartości
aktywów/opłacalności eksportu/importu wskutek wahań kursowych. I tu
zaczyna się bajka z ubezpieczaniem ryzyk walutowych o których pisze
przycinek. Jak widać kółeczko się zamyka...
Przeczytaj wszystkie posty z tego wątku
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plerfly06132.opx.pl
Strona
3 z
3 • Zostało wyszukane 126 wypowiedzi •
1,
2,
3