Oglądasz wypowiedzi znalezione dla frazy: Michał Zabłocki





Temat: Dobra, jeszcze jeden: O śmierci niechybnej...
pikus napisał:

> Och pozwolisz ze pozostane przy swoim zdaniu :)

Oczywiście:))

Ale o podbojach też chętnie posłucham przy innej okazji:)

>
>
>
> Zwlaszcza, mysle, w Stanach: tam im sie o tym poszukiwaniu szczescia
> od dziecka w glowach maci.

Ej, proszę mi tu nie nastawać na mój Ukochany Kraj, Umiłowany
Kraj...Poszukiwanie szczęścia, jak sam piszesz, samo w sobie nie jest niczym
złym, a od Ich sposobu wychowania dzieci moglibyśmy przejąć, myślę, to
mówienie: " to zależy od ciebie. Na pewno ci się uda. Dasz radę" itd.
No i to amerykańskie mówienie każdemu " I love you" przy każdej okazji! ( i bez
okazji):)

No i " In God we trust" warto sobie na makatce wyhaftować...


Pamietaj poza tym,
> ze szczescie nie musi miec nic wspolnego z niemoralnoscia, wrecz
> przeciwnie, niemoralnosc prowadzi do nieszczescia.

Tak, święta racja, chodziło mi o takie płytkie pojmowanie szczęścia jako
chwilowej przyjemności. A rezygnacja z pokusy jest bardzo nieprzyjemna, prawda?
( nie wiem, bo rzadko rezygnuję:((

>
> Przeciez to bylo Turbo....No taaak, taaak. Ja w ogole to jestem
> pokolenie, ktore sie nawet nazwy specjalnej doczekalo. Nie wiem
> nawet dlaczego. Zadna w tym tez moja zasluga.

Tak mi wstyd. Oczywiście, Turbo, pardon. Chyba jednak za młoda byłam wtedy,
żeby zapamiętać jeszcze i nazwę zespołu:P Ale też chyba jestem z pokolenia X-
to dzisiejsze 30 i 30+ tak?, choć, dalibóg, nie " zrobiłam kariery w
międzynarodowym koncernie" ( i chwała Bogu za to).

>
> No mozna, ale mozna spytac, po co? Po drugie, _biologicznie_ rzecz
> ujmujac, kazdy czlowiek jest "powolany" do rozmnazania sie. Wiadomo
> z czym to sie wiaze. Chyba ze ktos rzeczywiscie jest homoseksualista
> albo innym -filem, ja nie rozumiem tych stanow, ale dobra. Przecietnie
> jednak, normalny czlowiek ma wiadome ciagotki.


Ach, ależeś mnie zmroził, co to za określenie: " wiadome ciągotki"?:( Pytanie
po co je zwalczac to temat naszej rozmowy właśnie. Przy okazji: no, właśnie, "
powinnością" ludzi w stanie małżeńskim, jedną z wielu oczywiście, jest
rozmnażanie się, niby to oczywiste...
>
>
> >
> To jest ciekawy przyklad...byly tez odpowiednie z lat nawet stanu
> wojennego, gdzie tu zona, dzieci, a maz ryzykuje zabawe z ubecja.
> Albo ta zona, i matka. I to faktycznie trudno ocenic, co lepiej.
> Generalnie jednak rodzina stanowi powazna wartosc.
>
Najpoważniejszą, z tych ludzkich, tak myślę.
> > >
>
>
> Wtedy moze rzeczywiscie waliloby duzo ludzi do tego
> atrakcyjnego zawodu, i mozna by wybrac najlepszych?

Tak, ale the point is, że to nie zawód, ale powołanie- kapłanem jest się całe
życie, całą dobę, nie 8 czy 10 godzin dziennie. I kryterium nie jest, czy sobie
poradzę z brakiem dziewczyny, czy nie.
Znowu anegdota o x. Tischnerze. Miał On zwyczaj poobiedniej drzemki ( BTW- kto
z żonatych o niej nie marzy, i ilu sobie może na nią pozwolić, z akceptacją
żony?:) i mawiał gosposi, że z żadnego powodu nie wolno go budzić, no, chyba,
że......ogłoszono by, że zniesiono celibat:)
>
> No teoretycznie moze i tak, ale w praktyce roznie to wyglada.
> Zaloze sie, ze w oczach decydentow jest tam cala masa zastrzezen, rowniez
> jesli chodzi o seks malzenski. Czy mozna sie tak calkiem wyluzowac, skupic na
> przyjemnosci, robic to co sprawi nawet calkiem zwierzeca przyjemnosc?
> Nie mowie tu o zadnej przemocy.

Zapewniam Cię, że można. ( " można, można, nawet trzeba"- Piwnica pod
Baranami), no, przecież nie ma żadnych zaleceń, że nie wolno się " wyluzować",
a trzeba być " spiętym"?:)
I dziwne jest w tym kontekście użycie słowa " decydenci". Są jacyś decydenci
ustalający, co małżonkowie mają robić w łóżku? Jeśli Ci chodzi o to, że, pardon
za dosłowność, ale " raz do roku, w celu mienia dziatek, w koszulach zapiętych
pod szyją, z wiadomym otworem, i w jednej pozycji" to przeciez pieśń
przeszłości, czyż nie?

>> Ale niewazne co rodzice przekaza, wazny jest problem nastolatka, bo
> przeciez nie jest jeszcze istota zwiazana slubem, prawda?


Dlatego też nie wszystko mu " wolno", i to dotyczy nie tylko chrześcijańskich
nastolatków. Nie dajemy im, i słusznie, przyzwolenia na pracę, prawo jazdy,
udział w wyborach, multum innych rzeczy, a seks ma być dla nich dostępny w tej
samej, co dla dorosłych, formie?

Swoją drogą ciekawe, jak ewoluowała nasza rozmowa: od śmierci doszliśmy do
seksu. Pocieszające...



> No dobrze, to dlaczego w takim razie nie mozna sie kochac przed slubem,
> skoro to nikomu nie szkodzi? Oboje chca, oboje sie zamkna gdzies przed
> calym swiatem, i jest im dobrze.

Wytłumaczenie jest takie: dopóki klamka nie zapadnie, z wielu różnych, choćby
losowych, względów, do ślubu może nie dojść. A kochanie się to nie jest takie
sobie fiubździu, tylko wielka sprawa tych dwojga, tak? No i potem mają kogoś
innego, chcą z tym kimś wszystko od początku, a tu już się nie da od początku,
bo początek juz był z tym pierwszym. A prawo pierwszych połączeń działa i w tym
przypadku. I nie można już tej drugiej osobie dać tego, co, być może, by się
chciało.
Jak ktoś powiedział, idac z kimś do łóżka, idziemy też poniekąd z jego/ jej
poprzednimi partnerami/ kami, a w łóżku jednak najlepiej jest we dwoje, nie w
tłumie, tak?

>
> No dobrze, ale zycie zapewne bywa znacznie bardziej skomplikowane,
> bo jak na razie nie widze tych tlumow kobiet, ktore "rzucilyby sie"
> na separacje.

Dlaczego kobiet tylko? Czyżby nie było nieodpowiedzialnych żon i matek? Tylko
te chłopy bijące święte niewiasty?:)
Pewnie, ze z ludzkiego punktu widzenia rozwód jest łatwiejszy niż separacja.

> Czy on to napisal? Bo spiewal Turnau. Oraz Turnau w duecie z Wojcickim.

Muzykę napisał Turnau, słowa Michał Zabłocki, śpiewał najczęściej Turnau, ale
ja w Krakowie słyszałam Długosza, dlatego tak napisałam, sorry.

"Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum,
wódka w parku wypita albo zachód słońca,
lecz pamiętaj: naprawdę nie dzieje się nic
i nie stanie się nic - aż do końca."

Przeczytaj wszystkie posty z tego wątku



Temat: O psychoterapii
O psychoterapii
Michał Zabłocki o nicnierobieniu - czyli wszyscy jesteśmy nienormalni...


Wczoraj w pracy rozmawiałem z kilkoma koleżankami i jak zwykle rozmowa ta dała mi do myślenia. Doszedłem do wniosku, że jednak jestem nienormalny, bo najwyraźniej dzisiaj normą jest korzystanie z usług (odpłatnych oczywiście) rozmaitych terapeutów, poprawiaczy nastroju, gigantów walki z depresją, prostowaczy dróg życiowych i pomysłów... zwykle (niestety) mało doświadczonych życiowo naciągaczy. Ja zaś nie korzystam, więc nie ulegam coraz bardziej trendy modzie. Skąd taka refleksja?

Jedna z koleżanek posyła do terapeuty dziewięcioletniego syna, bo ma kompleks odstających uszu. Druga chodzi wraz z mężem, bo nie potrafi naprawić relacji z teściową. Trzecia ma koleżankę, która też biega raz w tygodniu na kozetkę, bo nie radzi sobie z depresją zimową i brakiem słońca. Jeszcze ktoś tam (jak wynikało z rozmowy), chodzi do grupy wsparcia, bo jest singlem.

Raany! Mam wrażenie, że od kilku lat poważna część naszego społeczeństwa popadła w jakąś psychozę, napędzaną przez kolorowe tygodniki i „firmy” psychologiczne. Polega to na tym, że ludzie szukając szybkiego rozwiązania problemów (albo pseudoproblemów wydumanych z nudów), za wszelką cenę, tracąc czas i pieniądze, z upodobaniem oddają się manii odwiedzin w pracowniach „terapeutów” i „psychoanalityków”, byle tylko powrócić do normy. To właśnie z czegoś takiego nabijał się już w latach 70-tych i nabija do dziś Woody Allen w swoich filmach! Kiedyś większość z nas śmiała się wraz z nim, a dzisiaj wiele osób milczy, bo widzi w jego błazeństwach siebie - coraz bardziej neurotyczną istotę uzależnioną od przemysłu terapeutycznego.

Najgorsze jest to, że właśnie z tych tygodników i od tych „specjalistów” płyną w świat opinie o normach, o tym co jest w porządku, a co nie. Masz zimową depresję? Najwyraźniej coś z tobą nie gra - chodź do nas, pomożemy! Twoje dziecko jest markotne, bo brzydkie? Kiepsko z nim, ale nie ma problemu, bo zaraz poprawimy mu nastrój! Masz świątecznego doła? Tak nie powinno być - chodź do grupy wsparcia, to powyłazimy razem. Mąż Cię zdradza? Widocznie coś z Tobą i z Wami nie gra, zapraszamy więc na terapię krótkoterminową, a znów zaczniesz zaspokajać swoje potrzeby! itp. itd.

Mam nieszczęście znać z pracy wiele osób pracujących w takich „poradniach” - zwykle niespełnionych ludzi po studiach bez perspektywy znalezienia dobrej pracy, którzy na kursach zdobyli dyplomy terapeutów i uprawnienia do prowadzenia treningów interpersonalnych, grup wsparcia i tym podobnych atrakcji. - Dla porządku dodam, że absolutnie nie mam nic przeciwko dyplomowanym psychologom - specjalistom pomagającym ludziom w sytuacjach kryzysowych; wspierającym ich w wychodzeniu z traumatycznych przeżyć; podającym dłoń osobom, którym świat w dramacie zawalił się na głowę i nie potrafią już w nim siebie dostrzec. - Ale ci tzw. „terapeuci”, masowo zaganiający na swoje zajęcia na przykład zupełnie zdrowych psychicznie studentów, nastolatki ze świetlic środowiskowych, czy klientki zaprzyjaźnionych zakładów fryzjerskich, to w większości nikt inny, jak spryciarze naciągający naiwnych.

Zadaję sobie bowiem następujące pytania: Czy ludzie nie mają prawa mieć gorszych dni? Czy koniecznie muszą natychmiast i z pomocą „specjalisty” rozwiązać własne konflikty w rodzinie, albo swojego dziecka w szkole? Czy obca osoba po trzech rozwodach (jak to jest w przypadku mojej koleżanki - „terapeutki rodzinnej”, łykającej dziennie kilo prochów antydepresyjnych), jest dla nich większym autorytetem, niż własna matka, babcia, czy stara ciotka, gdy chodzi o sprawy rodzinne? I wreszcie: Czy ktoś nie ma prawa być singlem? Czy nie lepiej samemu rozmawiać z własnym dzieckiem o odstających uszach, niż posyłać je do poradni na dołujące sesje (dołujące, no bo czy inne, „normalne” dzieci chodzą na takie wizyty)? Czy to nie jest tak, że w sposób naturalny każdy z nas potrzebuje czasu, by w miarę spokojnie wyjść z problemów, żyjąc po prostu codziennymi sprawami i dając sobie czas na cierpienie, na dołek, na refleksję, na gorsze czasy?

Oczywiście, można dyskutować nad efektami takich terapii, nad tysiącami odmian specjalistów i szarlatanów - nie o to mi jednak chodzi. Mój niepokój budzi fakt, że coraz więcej osób, zamiast wsłuchiwać się w siebie nawzajem, prowadzić dialog z bliskimi, korzystać z dobrodziejstwa obecności Rodziny i Przyjaciół, coraz częściej ucieka po złudną pomoc do obcych i często niekompetentnych ludzi tylko dlatego, że nie daje sobie prawa bycia poza „normą”.

Nie ma czegoś takiego jak norma! W społeczeństwie są ludzie tacy i owacy - jedni żyją tak, a inni inaczej. Jeśli więc ktoś zaczyna odczuwać dyskomfort (to takie ładne i modne "terapeutyczne wyrażenie") po lekturze artykułu w kolorowej gazecie i zaczynają go świerzbić palce, by wysupłać stówę na wizytę u „terapeuty”, to najwyraźniej zagubił się w jakimś zamkniętym kręgu reklamy, która głosi, że „normą” jest rozwiązywanie życiowych problemów właśnie tak, a nie inaczej.

Może my zwyczajnie po prostu potrzebujemy czasem mieć gorszy dzień, aby docenić te lepsze? Potrzebujemy, by ktoś nam powiedział, że mamy wielki brzuch, albo rozstępy, aby zauważyć, że czas o siebie zadbać. Może trzeba, by dzieciak popłakał w szkole z powodu odstających uszu, by rodzice w końcu go zauważyli i uświadomili mu, że jest genialnym muzykiem i w życiu to będzie dla niego ważniejsze, niż wszystko inne! Może singiel potrzebuje zejścia na dół samotności, by pewnego dnia poznać wartość bycia z kimś - albo po prostu tak ma, bo tak mu dobrze i nikt nie ma prawa zarzucać mu łamania jakiejś normy. Aby dojść do takich życiowych odpowiedzi nie potrzeba wizyt, kozetek, grup wsparcia, treningów interpersonalnych za grubą forsę. Wystarczy odpowiedni czas zamyślenia nad sobą, nad bliskimi, nad rzeczywistością i pozwolenie sobie na bycie nienormalnym, na bycie wariatem tak długo, jak długo się tego potrzebuje. Wystarczy dialog z innymi ludźmi, bez oglądania się na medialną papkę.

Jeśli tak, to ja też jestem wariatem - wariatem anarchistą, bo lubię popisać sobie w środku nocy; bo marudzę, gdy mi samotnie i smutno; bo zjadam trzy pączki za jednym zamachem bez oblizywania i patrzenia, czy równo tyję; bo kupiłem sobie bilet do Chin; bo lubię chodzić w dziurawej skarpetce (prawej); bo nie mam telefonu komórkowego; bo mój komputer ma na imię Maryśka; bo w święta wysłałem ludziom 250 kartek przez Internet... No i co? No i pstro!

Chcesz żyć jak dotąd, mimo że z kolorowej gazetki, albo z artykułu w Onecie wynika, że coś z Tobą nie tak? To sobie żyj i nic nikomu do tego, dopóki nie krzywdzisz innych. Pozwól sobie żyć na swój sposób,



Przeczytaj wszystkie posty z tego wątku
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • erfly06132.opx.pl



  • Strona 3 z 3 • Zostało wyszukane 130 wypowiedzi • 1, 2, 3

    © 2009 Najlepszy miesiąc kawalerski w Polsce !!! - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates